“A ja jestem urojona,
urojona nie do wiary,
urojona aż do krwi.”
~W.Szymborska
Kiedy tylko rozwarłam
powieki, moje skronie przeszył ogromny ból. Głowa była ciężka, tak cholernie
ciężka, że podniesienie jej równało się niemal z cudem. Trzęsłam się na całym
ciele z zimna, zesztywniała od twardej podłogi, która paradoksalnie jeszcze nigdy
wcześniej nie była mi tak miła. Była niczym mój prywatny azyl - cudowne
miejsce, gdzie skulona w mały kłębek czułam się bezpiecznie. Prawdziwa ironia
losu; by uważać płaskie drewno za swoje schronienie, kiedy w rzeczywistości
leżenie na nim równało się wyłożeniu problemom na tacy.
Tylko dlaczego właściwie
leżałam na podłodze?
Podniosłam się do siadu na
drżących rękach, a wtedy nowa dawka bólu została mi niepostrzeżenie podana -
prosto w brzuch. Odruchowo się za niego złapałam, a czując zeschniętą na skórze
krew, wzdrygnęłam się lekko. Obrzuciłam ciało spokojnym, niewzruszonym
spojrzeniem i chociaż nie do końca rozumiałam, dlaczego siedzę w samym staniku
i gdzie podziała się moja koszulka, to czułam, że właśnie tak powinno być.
Kałuża krwi pode mną również wydała mi się oczywistością, której nie sposób
było zanegować. Po prostu była, bo być tu powinna. Nic prostszego.
Oprócz wszechogarniającej
czerwieni, wzdłuż mojego brzucha dostrzegłam coś jeszcze - bliznę, jakby
jeszcze w miarę świeżą szramę po głębszej ranie. W szpitalu widziałam ich
miliony, tak samo jak na wojnie, kiedy nie starczało chakry by do końca
uleczyć wszystkie rany. Wtedy zasklepialiśmy je jedynie pobieżnie, skupiając
się na ważniejszych organach i innych rzeczach niezbędnych do przeżycia pacjenta.
Tak więc tę szramę również uznałam za oczywistość. Bo skoro tu jest, to powinna
tu być. Tylko że wolałabym, żeby jej tu nie było, żeby Akihito nie zadawał
niepotrzebnych pytań, dlatego obtoczyłam prawą dłoń zieloną chakrą i
sprawiłam, że skóra pozostała jedynie zbroczona szkarłatną czerwienią.
Wtedy mój wzrok przykuła
kolejna anomalia, która znajdowała się dokładnie w tym miejscu, w którym
znajdować się powinna. Tuż przy mnie w zgęstniałej już nieco krwi leżał pewien
kształt. W pierwszej chwili nie potrafiłam go zidentyfikować; to coś było
zupełnie niepodobne do czegokolwiek, co wcześniej widziałam. Jednak już w
następnych chwilach dostrzegałam w nim coraz to więcej znajomych szczegółów.
Owalny kształt jakby główki. Zalążki rączek i nóżek. I ten wygląd, przynoszący
na myśl plastikową, albo woskową materię. Jasny, choć skąpany w czerwieni.
Błyszczący, ale zabrudzony przez grzech.
To płód,
przeszło mi przez myśl. Wiedziałam, że to stwierdzenie powinno mnie zaszokować,
w jakikolwiek sposób zranić, jednak gdy prawda do mnie dotarła, nie poczułam
nic. Tak, to był płód. Tak, był mój. Jednak nie obchodziło mnie to. Jedyne, co
mnie obchodziło to istotna sprawa zatarcia za sobą śladów, których było w
pokoju pełno. Od ogromnej kałuży krwi zaczynając, poprzez oblany szkarłatem nóż
i kończąc na nieszczęsnym płodzie. Musiałam się tego wszystkiego pozbyć i to
jak najszybciej. Musiałam!
Na zdrętwiałych, trzęsących
się nogach, podniosłam się z podłogi. Nie obyło się bez niebezpiecznego
zachwiania, kiedy stałam już niemal pionowo, co zaburzyło nieco mój błędnik.
Zawirowało mi przed oczami na moment unieruchamiając. Świat jednak szybko
wrócił do normalności, a ja w spokoju mogłam przejść do sąsiadującej z
sypialnią łazienki. Tam z kolei mechanicznie sięgnęłam do szafki pod zlewem po
małą miskę, do której niezwłocznie nalałam wody z kranu. Dolałam do niej nieco
płynu do kąpieli i zamieszałam całą mieszaninę dłonią. Woda była gorąca, niemal
tak jak wrzątek, jednak to nie powstrzymało mnie przed trzymaniem w niej nadal ręki.
To ciepło w pewien sposób koiło chłód, który wyzierał z mojego wnętrza.
Spod zlewu wyciągnęłam
jeszcze szczotkę do szorowania podłóg, po czym wróciłam do sypialni. Dopiero
wtedy zauważyłam, że idąc do łazienki zostawiałam za sobą krwawe odciski stóp,
jednak postanowiłam zająć się nimi na końcu. Ruszyłam do największej plamy,
klękając przy niej i zaczynając szorować.
Praca była mozolna i
ciężka, jednak koniec końców krew została zmyta z podłogi. Sama nie wiedziałam
ile czasu mi to zajęło, jednak nie wątpiłam, że dużo. Po całym wysiłku czułam
się niesamowicie wyczerpana, chociaż wiedziałam, że jeszcze muszę załatwić
kilka spraw, ukryć kilka dowodów. Na środku pokoju wciąż leżał płód, moje
zamordowane dziecko, tym razem jednak już zawinięte w stary ręcznik. To nim
zamierzałam się zająć w pierwszej kolejności.
Wypłukałam miskę po wodzie
z juchą i schowałam na jej miejsce. Spokojnym krokiem podeszłam do zawiniątka,
podnosząc z podłogi i układając je w zagłębieniu łokcia niczym prawdziwego
noworodka.
- Musiałam, kochanie -
mruknęłam, przyciskając ręcznik mocniej do piersi. Coś ścisnęło mnie na chwilę
w gardle, kiedy uświadomiłam sobie, że moje słowa nie pochodziły z głębi serca,
że były nic nieznaczące, puste. Moja nieczułość mnie w pierwszej chwili
przeraziła, jednak to poczucie szybko przeminęło. Zarodek miał dopiero kilka miesięcy, więc nie zdążyła się w nim jeszcze rozbudzić świadomość. Z
genetycznego punktu widzenia ten płód nie był jeszcze świadomym życiem, nie był
moim dzieckiem.
A może jedynie próbowałam
się w ten sposób wytłumaczyć przed samą sobą? Może dziecko miało świadomość już
od pierwszych sekund od poczęcia, już wtedy uznawane było za postać żyjącą?
Może wmawiając sobie te bzdury łatwiej mi było oswoić się ze świadomością, że w
mojej macicy nie ma już żadnego małego ziarenka? Może... A może po prostu
oszalałam, bo nie ważne jaka była prawda, mnie to i tak nie ruszało. Nie teraz.
Nie, gdy musiałam bez skrupułów pozbyć się w jakiś sposób zawiniątka i kiedy
musiałam o nim jak najszybciej zapomnieć. Możliwe, że byłam wariatką bez uczuć,
jednak w tamtej chwili się tak nie czułam. Czułam jedynie, że płód w moich
ramionach mi ciążył i że chcę go się pozbyć. Bardzo szybko pozbyć. Jak
najszybciej!
Drogę od sypialni do salonu
niemal przebiegłam. Nie wiem jakim cudem nie potknęłam się schodząc ze stopnia
prowadzącego do kuchni i kiedy właściwie sięgnęłam po zapałki nad okap. Jednak
stojąc przed kominkiem wiedziałam, że to co robię, to najlepsza opcja. Cały
czas to sobie powtarzałam jak mantrę, aż w końcu mój obłąkańczy szept
przerodził się w uspokajającą melodię, która normowała mój przyspieszony oddech
i skołatane serce.
- To najlepsza opcja -
zakończyłam tyradę, wypowiadając te słowa po raz pierwszy głośniej. W kominku
jarzył się już piękny ogień, najpiękniejszy i największy jaki udało mi się
kiedykolwiek rozpalić. Płonął czerwono-czarnymi płomieniami, które niemal
lizały mi twarz swoimi delikatnymi, nienamacalnymi mackami. Z fascynacją
zapatrzyłam się w ten porywający widok; zupełnie jakby Diabeł w ten sposób zapraszał
mnie do swojego królestwa - do Piekła. Ja jednak odrzuciłam zaproszenie,
wrzucając w jego łapy jedynie tę małą cząstkę siebie, którą nie tak dawno
zamordowałam. Wrzuciłam płód prosto do ognia.
Płomienie powiększyły się
nagle, jednak równie szybko opadły, pochłaniając woskowy kształt. Do moich
nozdrzy natychmiast dotarł swąd palonej ludzkiej tkanki. Smród był trudny do
wytrzymania, jednak ja nie ruszyłam się nawet o krok. Jak zahipnotyzowana
stałam, wpatrując się tępo w płonący kształt, który topniał zupełnie jak
wcześniej wspomniany wosk. Tak pięknie, tak wolno, dając mi się rozkoszować tą
chwilą - chwilą pożegnania. Jednak mimo, że było to pożegnanie, po moim licu
nie spłynęła ani jedna łza. W końcu to nie był żaden pogrzeb, a zwykłe
zacieranie śladów przed mordercę. Nic spektakularnego.
Kiedy w płonieniach nie
byłam zdolna już nic zobaczyć, odeszłam od paleniska, otwierając okna w całym
domu. Nagle zrobiło mi się niesamowicie gorąco i duszno, zapragnęłam świeżego
powietrza. No i oczywiście należało wywietrzyć wszystkie pokoje; w końcu
okropny odór spalonego płodu wypełniał wszystkie pomieszczenia. Nie mogłam
dopuścić do tego, żeby ktoś poza mną go tu wyczuł.
Po otworzeniu okien
niezwłocznie skierowałam się do łazienki. Zapragnęłam się umyć, zmyć z siebie
ostatnie dowody zbrodni. Po drodze zgarnęłam z podłogi zakrwawiony nóż i umyłam
go w umywalce, kiedy napuszczałam wody do wanny. Po skończeniu, rozebrałam się
zupełnie do naga i po raz pierwszy spojrzałam na wiszące na ścianie lustro.
Było zaparowane, jednak mimo wszystko dostrzegłam w nich swoją twarz. Z trudem
jednak siebie rozpoznałam, widząc te wyprane ze wszelkich emocji spojrzenie
zielonych tęczówek. Ach, nawet ta zieleń wydała mi się jakaś wyblakła, bez
żadnego blasku, wesołych iskierek. Ponadto pod oczami miałam okropne sińce, a
na policzku lekkie smugi krwi. Potarłam je szybko wierzchem dłoni, jednak jucha
była już zbyt zaschnięta by to podziałało.
Weszłam do wanny z gorącą
wodą. Ponownie ogarnęło mnie to zdradzieckie ciepło, które instynktownie
wysyłało do podświadomości informację o bezpieczeństwie. Och, nic bardziej
mylnego. Bo jak niby miałam czuć się bezpieczna w takiej sytuacji?
Beznadziejnej sytuacji, do której sama siebie doprowadziłam. Dziwne, bo w tym
całym bagnie właśnie odnajdywałam cząstkę siebie, którą jakbym kiedyś zagubiła.
Siedziałam w wannie i myślałam, że dobrze, że w niej siedzę. Dobrze, że
odczuwałam to ciepło, bo to świadczyło, że wciąż potrafiłam coś odczuwać. Mimo
chwilowego wyprania z emocji, wciąż mogłam mieć nadzieję, że te typowo ludzkie
objawy - odczuwanie zimna i ciepła - były sygnałem, że nie byłam do końca
potworem. Że była jeszcze szansa dla mojego człowieczeństwa.
Czy się tym przejmowałam? W
tamtej chwili właściwie nie. W końcu byłam wariatką, która wyciągnęła sobie
dziecko z brzucha. Jak ktoś taki mógłby się czymkolwiek przejmować? Nie mógł,
bo nie myślał racjonalnie. W ogóle nie myślał. Wariat to nie nie osoba
zniszczona psychicznie. Wariat, to osoba, którą ludzie uważają za zniszczonego
psychicznie. W rzeczywistości nazywaliśmy tak każdego, kto nie wpisywał się pod
określony kanon. A mój wyczyn zdecydowanie poza niego wykraczał.
Paradoksalnie, świadomość,
że byłam wariatką podnosiła mnie na duchu. W końcu byłam lekarzem, a lekarze
leczyli takich ludzi. Tak więc ja zamierzałam wyleczyć siebie.
Ta ciemność była wręcz
przytłaczająca. Dusiła mnie. Pragnęłam zobaczyć chociażby nikłe światełko,
które pozwoliłoby mi odnaleźć jakiś punkt zaczepienia, jakieś wyjście... W
przerażeniu kręciłam się wokół własnej osi, próbując rękoma wymacać jakikolwiek
przedmiot, jednak cały czas napotykałam tylko pustkę. I wtedy to ujrzałam - mój
punkt zaczepienia, kropkę światła, która stawała się coraz większa i większa,
aż w końcu jasność rozprzestrzeniła się wszędzie.
W pierwszej chwili
zmrużyłam gwałtownie oczy, nieprzyzwyczajona do blasku białych ścian i
jaśniejącego nade mną słońca. A gdy przywykłam, mój wzrok padł na podłogę, na
której rozlewała się ciemna jucha. Krzyk wydarł się z mojego gardła, gdy na
środku kałuży ujrzałam jakiś niezidentyfikowany kształt. Był mały, bardzo mały
i wyglądem nie przypominał żadnej rzeczy, jaką dane mi było w ciągu życia
ujrzeć.
Wtedy nagle na ścianie
zaczęły pojawiać się zapisane krwią wyrazy. Wyglądało to, jakby czyjaś
niewidzialna ręka kreśliła na białej powierzchni litery magicznym długopisem,
czy pędzlem. A przekaz był prosty: Lepiej stłumić zło w zarodku.
Kręcąc głową, zaczęłam się
cofać. Nie rozumiałam swojego zachowania, jednak te kilka słów przerażało mnie
bardziej, niż cały batalion wroga nacierający na mnie samą. Miałam ochotę
krzyknąć, uciec gdzieś daleko... Wszystko, żeby tylko te palące oczy słowa
zniknęły z mojego widoku.
Odwróciłam się, mając w
zamiarze jak najszybciej wypełnić swój plan i dać się ponieść emocjom - po
prostu zwiać, gdzie mnie tylko nogi poniosą. Jednak już po pierwszym kroku
przystanęłam, kiedy drogę zagrodziło mi... Dziecko, dokładniej chłopiec. Z
wyglądu nie dałabym mu więcej niż trzy lata, jednak jego rozumne spojrzenie
przeczyło temu wiekowi. Te oczy mówiły “Jestem starszy niż możesz to sobie wyobrazić”.
Gdy tylko w nie spojrzałam, niespodziewanie w mojej głowie pojawiło się
pytanie: ile lat może mieć ludzka dusza? Moje myśli z niewyjaśnionych powodów
zaczęły krążyć za tym pytaniem, jakby szukając odpowiedzi. Zakończyły swoją
wędrówkę dopiero, kiedy chłopczyk w końcu postanowił się odezwać.
Jednak jego słowa jedynie
wzmogły mętlik w mojej głowie.
- Mamo - zaczął miękko.
Wtedy byłam skora uwierzyć,
że w jego głosie usłyszałam miłość i czułość. Och, jakże mocno się pomyliłam!
Już w następnej chwili to małe wcielenie Szatana zmroziło mi krew w żyłach
tonem, którym dalej pociągnął konwersację. A właściwie, ten monolog.
- Zabiłaś mnie. Wyciągając
mnie, rozdarłaś moją duszę na najdrobniejsze możliwe cząstki, zhańbiłaś,
pozostawiłaś w rozsypce, z której nie da się już ułożyć zgodnej całości.
Jeszcze moje serce nie zaczęło bić, a ty już wyciągnęłaś z moich płuc ostatni
oddech. Jesteś z siebie dumna!? Zabiłaś mnie, swojego jedynego syna.
Zamordowałaś z zimną krwią i z uśmiechem na ustach, w dodatku w tak niehumanitarny
sposób. Co sobie wtedy myślałaś? Że mnie w ten sposób uratujesz!? Nie zrobiłaś
tego! Ty mnie zniszczyłaś! Spaliłaś! Te płomienie nigdy nie znikną, będą mnie
palić przez całą wieczność, aż w końcu zwrócą się ku tobie! Będziesz płonąć tak
jak ja. Będziesz cierpieć tak jak ja. Już nigdy nie będziesz szczęśliwa, bo
tylko dziecko potrafi dać kobiecie prawdziwe szczęście. A ty się mnie pozbyłaś,
spaliłaś, jakbym był zwykła lalką, jakbym nawet nie istniał. I po co to
wszystko? Żebyś mogła spać spokojnie. - Przerwał swoją tyradę tylko na chwilę,
która jednak ciągnęła mi się jak setki lat. Uśmiechnął się złowrogo, a na
twarzy dziecka ten uśmiech wydawał się być jeszcze bardziej upiorny. - Będziesz
spać spokojnie w piekle. Obiecuję ci to, mamusiu.
Wtedy chłopiec zniknął, a
ja uświadomiłam sobie, że płaczę. Strumienie łez spływały po moich policzkach,
a ciało drżało w konwulsjach. Z mojej krtani zaczął się wydobywać
niekontrolowany krzyk bólu. To wszystko to było za wiele. Wszystko nagle do
mnie dotarło, niedocierając. Płakałam przez to dziecko, chociaż nie czułam się
jakbym je znała. Ale przecież nazwało mnie swoją matką! I powiedziało, że je
zabiłam... Czy naprawdę to zrobiłam? Ale przecież nie byłabym do tego zdolna,
nie ja - lekarz. Przecież dla mnie to życie ludzkie jest najważniejsze. Nie
mogłabym komuś go odebrać, a już na pewno nie niewinnemu maluchowi!
Jednak ten kształt w kałuży
krwi, który zobaczyłam na początku... Dlaczego skojarzyłam go z tym chłopcem?
Przecież to niemożliwe, żeby to był...
Płód. Stłumić zło w
zarodku. Wszystko jasne.
Poczułam szarpnięcie za
rękę…
- Sakura. - Usłyszałam
przytłumiony głos. Wydawało mi się jakby dochodził zza grubej ściany, która
stopniowo była rozbijana. Dodatkowo czułam szarpanie za ramię, mocne i
stanowcze. - Sakura!
Otworzyłam oczy i wszystkie
bodźce nagle zaczęły dochodzić do mnie pełną parą. Rozpoznałam głos Akihito,
który pochylał się nade mną z zatroskaniem w oczach. To on trzymał mnie za
ramię, prawdopodobnie w ten sposób próbując mnie obudzić.
A więc to był sen. Zdezorientowana
rzucałam wzrokiem z twarzy Akiego na otoczenie. Znajdowałam się w swojej
sypialni, w dodatku w łóżku. Nie pamiętałam, żebym przechodziła do niego z
wanny, ale najwidoczniej to zrobiłam. Akihito był w swoim pełnym ubiorze ANBU,
dlatego wątpiłam, żeby to on mnie tu przyniósł. Musiał dopiero co wrócić z
misji. Tylko dlaczego tak desperacko próbował mnie obudzić? Zazwyczaj po prostu
kładł się obok mnie, a chwila, w której niespodziewanie budziłam się w jego
ramionach była piękna.
- Płakałaś i jęczałaś przez
sen. Niepokoiłem się - powiedział przysiadając na skraju łóżka i ściskając moją
dłoń.
Płakałam?
Wolną ręką dotknęłam swojego policzka, który rzeczywiście był mokry. A więc to
wszystko naprawdę mi się śniło... Ten czarnowłosy chłopiec. Na Hokage, to było
takie okropne. Wszystkie słowa upiornego malucha ze snu powróciły do mnie. Jego
wyrzuty, jego żale... Ta cała prawda, od której tak bardzo chciałam uciec.
Prawda, która sprawiała, że moje ciało płonęło z bólu, a ból ten miał swoje
epicentrum w moim rozdartym sercu, które straciło cząstkę siebie. Straciło?
Kurwa, przecież ja sama sobie tę cząstkę wyrwałam! Zabiłam, z zimną krwią
zamordowałam swoje własne dziecko... Kim ja byłam, żeby popełnić taką zbrodnię?
Bo na pewno nie człowiekiem. Jesteś potworem, Sakura.
Zaniosłam się płaczem.
Ryczałam jak chyba nigdy wcześniej. Nie potrafiłam opanować oddechu, dusząc się
i dosłownie dławiąc łzami. To wszystko było za wiele. Moje ciało w końcu
zareagowało prawidłowo na popełniony przeze mnie uczynek. Cholera! Jak ja w
ogóle mogłam być taka spokojna? Jakim cudem udało mi się być taką zimną suką?
Szorowałam podłogę, jakbym wykonywała zwykłą domową czynność. Spaliłam swój
własny płód, jakby był on zwykłym kawałkiem drewna! Jak mogłam... Jak, jak, jak!?
- Spokojnie, przecież to
tylko sen. Ciii, nie płacz - szeptał uspokajające słowa Akihito, tuląc mnie do
swojej piersi.
Tyle że to nie był tylko
sen! Z resztą już nie wiedziałam, czy płaczę przez ten durny koszmar, czy przez
swoją żałość? Żałość, tak. Było mi naprawdę żal siebie, bo na własne życzenie
wkopałam się w istne piekło na ziemi. Zabijając własne dziecko, skazałam się na
życie w wiecznej agonii i poczuciu winy. Poczuciu winy... Go się nawet nie dało
opisać słowami. W mojej głowie nie było niczego poza widokiem tego woskowego
ciałka, tego kształtu, zaledwie przypominającego człowieczka. Mojego
człowieczka. Mojego...
Zaczęłam się wyrywać z
uścisku Akihito, nie potrafiąc znieść jego dotyku, po tym wszystkim co
zrobiłam. Zdradziłam go dwukrotnie. Pierwszy raz z Sasuke, drugi raz z samą
sobą, zabijając możliwe, że jego potomka. Jego ramiona, które tak desperacko
próbowały mnie utrzymać w swoim uścisku były dla mnie największą karą. Darłam
się, wrzeszczałam na całe gardło, żeby mnie puścił, że nie zasługuję na jego
troskę. Byłam zalana łzami i poczuciem, że muszę uciec, wyrwać się, a najlepiej
po prostu zniknąć. Bo to wszystko tak bolało! Ból duszy sprawiał, że czułam się
obco z samą sobą. Chciałam zatłuc samą siebie, chciałam wbić paznokcie w swoją skórę,
żeby w pewien masochistyczny sposób sobie ulżyć. Pragnęłam zranić siebie tak
mocno, być czuć już tylko ten fizyczny ból, a najlepiej się zabić, żeby nie
musieć już nic czuć. Albo żeby palić się przez wieczność, jak przepowiedziało
mi dziecko ze snu. W tamtej chwili nigdy nie gasnący ogień wydawał mi się
cudowną perspektywą. Kara wyglądała dla mnie jak zbawienie.
- Uspokój się! - krzyk
Akihito mnie sparaliżował, tak samo jak jego silne dłonie, które unieruchomiły
moje ręce, ściskając za nadgarstki. Ból, który mi wyrządzał był tak bardzo
kojący...
Zwiesiłam głowę teraz już
tylko cicho łkając. Łzy spływały obficie po policzkach, skapując na kremową
pościel. Poczułam tak wielkie zrezygnowanie, jak chyba nigdy wcześniej w ciągu
mojego całego życia. I tak jak nigdy pragnęłam wyznać Akihito całą prawdę.
Calusieńką.
- Zabiłam je... -
wyjęczałam płaczliwie, głos mając ściśnięty płaczem. - Przepraszam... Kurwa,
zabiłam swoje dziecko, przepraszam!
Uścisk na nadgarstkach
nieco zelżał.
- Co? - wydusił z siebie Aki
skołowany. Nie odważyłam się na niego spojrzeć, jednak mogłam sobie wyobrazić,
w jak wielkim szoku był. - Jak to, co ty bredzisz?
Ja nie bredzę, ja
przepraszam... Przepraszam, przepraszam, przepraszam.
- Przepraszam - ledwie
udało mi się wypowiedzieć, krztusząc się po raz kolejny łzami. Po raz kolejny
pogrążając się w płaczu. Chociaż tak bardzo chciałam powiedzieć więcej, nie
potrafiłam. Słowa upierdliwie ugrzęzły mi w gardle, powstrzymywane przez wielką
gulę i strach.
Nie płacz, powiedz mu
wszystko! Powiedz! Nie płacz, do cholery, nie płacz!
- Poroniłaś? - bardziej
stwierdził niż spytał Akihito.
Spojrzałam na niego przez
łzy, kiedy puścił moje nadgarstki. Zobaczyłam, jak jego ramiona drżą, a już w
następnej chwili usłyszałam i jego płacz, który rozdarł mi serce jeszcze
bardziej. To było już naprawdę za wiele. Nie byłam w stanie patrzeć na łzy
Akiego, nie potrafiłam obserwować jego cierpienia. Wszystkich, tylko nie jego!
Myśl, że zraniłam go tak dotkliwie, zabijała mnie, a świadomość, że podczas
popełniania zbrodni nawet o nim nie pomyślałam była jeszcze gorsza. Cholera! W
tym cały gównie nawet nie pomyślałam o tym, co on będzie czuł, jak on
zareaguje! Nie byłam gotowa na jego nienawiść...
Zaprzecz! Powiedz mu
prawdę!
Stare porzekadło mówi:
Docenisz, kiedy stracisz. Nawet w dniu, kiedy Sasuke odchodził z wioski nie
było ono dla mnie tak prawdziwe, jak teraz. Zabijając własne dziecko nie
straciłam jedynie jego, czy mojego wątpliwego człowieczeństwa. Straciłam coś o
wiele ważniejszego - Akihito, jedynego człowieka, który oddałby za mnie życie.
Straciłam przyjaciela, kochanka, jego bezwarunkową miłość. Zyskałam natomiast
samotność, upiorny ból w sercu i pustkę po dziecku, której już nigdy nie miałam
wypełnić.
Nie odpowiedziałam na
pytanie Akihito. Za bardzo bałam się jego złości. Bałam się również ujrzeć tę
ogromną nienawiść, którą z miejsca mnie obdarzy, gdy kiedyś wyznam mu prawdę. A
wyznam na pewno, obiecałam to sobie. Jednak pragnęłam, aby jeszcze chociaż przez
jeden dzień mnie kochał. Byłam egoistką, bo desperacko chciałam zatrzymać go
przy sobie jeszcze przez moment. Nie byłam również w stanie wyznać mu teraz
więcej, w końcu sama nie radziłam sobie jeszcze z myślą, że zamordowałam swoje
dziecko. Z resztą może to było lepiej, że sądził, że poroniłam? W końcu
stracenie dziecka w taki sposób było prostsze do zaakceptowania.
Nie płacz, Akihito,
proszę... Nie płacz.
Przez dwa dni nie czułam,
jakbym żyła. Dryfowałam po niematerialnej powierzchni, jakby będąc w jakiejś
innej czasoprzestrzeni. Niewiele do mnie docierało, jedynie drobne, bardziej
ważne impulsy takie jak potrzeba zrobienia siusiu, czy pragnienie. Głodu nie
czułam, a wręcz nabawiłam się wstrętu do wszystkiego, co mogłabym włożyć do
ust. Akihito bezskutecznie starał się cokolwiek we mnie wmusić, czy wydostać
jakikolwiek oznaki świadczące o moim życiu. Jednak ja nie reagowałam, niezdolna
do zebrania się w garść.
Trzeciego dnia natomiast w
mojej psychice zaszła niewielka zmiana. Z determinacją starałam się poradzić
sobie z tą całą chorą sytuacją, postanowiłam zawalczyć o siebie. W końcu
musiałam w końcu ocucić się z tego marazmu, w który wpadłam i zacząć na nowo
żyć, prawda?
Jednak to okazało się
trudniejsze, niż się wydawało. Egzystencja w otaczającej człowieka atmosferze
pustki i smutku była ciężka. Obserwowanie Akihito, który snuł się po mieszkaniu
jak duch było ciężkie. Tak, to było nawet najcięższe. Z całego serca próbowałam
zmusić siebie do pocieszenia go, jednak nie byłam na tyle silna. Nie potrafiłam
wymówić zwykłego słowa pocieszenia, a tym bardziej wykonać gestu znaczącego, że
go wspieram. Bo tak naprawdę on nie miał we mnie oparcia, w przeciwieństwie do
mnie. Yunkai stawał na głowie, żeby wymusić na mnie chociaż lichy uśmiech.
Tłumaczył, powtarzał, że to nie moja wina, podczas gdy ja nie potrafiłam
spojrzeć mu nawet w oczy. W te szczere, pogrążone w smutku oczy, który okazały
się dla mnie największą karą.
Piątego dnia Akihito
wyszedł na cały dzień z domu, a kiedy powrócił, oznajmił:
- Poinformowałem o
wszystkim Naruto i kilkoro innych naszych przyjaciół.
I wtedy moja skorupa
rozsypała się w drobny mak, a smutek zastąpił strach. Bałam się reakcji
wszystkich, ich odwiedzin, pytań, słów pocieszenia. Wiedziałam, że nie
zniosłabym tego i w końcu wykrzyczałabym prawdę, a oni wszyscy uznaliby mnie za
wariatkę, którą ponoć już byłam.
A Akihito zdawał się jakby
doskonale rozumieć moje uczucia, bo gładząc mnie po policzku, dodał:
- Ale prosiłem, żeby tu nie
zaglądali jeszcze przez najbliższe kilka dni. Wiem, jak jest ci ciężko, dla
mnie... - jego głos się załamał.
Siedzieliśmy w kuchni,
pijąc po południową herbatę. W ciszy obserwowałam jak płacze, bezmyślnie
wpatrując się w te skapujące łzy. Zarazem przygryzałam wargę, by opanować jej
drżenie i chęć do pójścia w ślady Akiego. Tym razem jednak to ja musiałam być
tą silną osobą w związku.
- Nie płacz - szepnęłam
czule, wstając od stołu i podchodząc do jego krzesła. Usiadłam mu na kolanach,
pozwalając, żeby ułożył swoją głowę na moim ramieniu, żeby wtulił się w
zagłębienie przy moich wychudzonych obojczykach. I objęłam jego drżące ciało,
pilnując się, by nie wzdrygnąć się na jego dotyk, który palił moją skórę.
Ciężko było go do siebie tulić i udawać cudowną ukochaną, którą w
rzeczywistości nie byłam.
- Wziąłem misję - wyznał po
dłuższym czasie, nie odrywając się ode mnie. Chyba bał się spojrzeć mi w oczy,
w obawie przed wybuchem gniewu. Jednak ja wcale nie byłam zła, właściwie to
chciałam, żeby zniknął chociaż na chwilę. By dał mi odetchnąć, abym mogła w końcu
zmierzyć się z tym wszystkim zupełnie sama.
- Zrób to - powiedziałam,
chwytając jego twarz w obie dłonie i nakazując jego wzrokowi spocząć na mnie.
Nie oponował. - Na misji nie będziesz miał czasu myśleć.
Ucałowałam jego usta,
jednak trwało to tylko chwilę. Na więcej nie mogłam sobie pozwolić... Nie, do
niczego więcej nie mogłam siebie zmusić. To niesamowite, jak poczucie winy
potrafiło zniszczyć uczucie do drugiego człowieka. Ale nie potrafiłam już być
dla niego ukochaną narzeczoną, mając za uszami niewybaczalną zbrodnię.
Akihito wyruszył na misję
jeszcze tamtego wieczoru, a ja noc spędziłam na przemyśleniach i kolejnych
litrach wylanych łez. Jednak podczas tej burzy myśli, na prowadzenie wyszła
jedna istotna, którą do tej pory skrzętnie odpychałam: Muszę porozmawiać z
Sasuke.
Gdy tylko zaczęło świtać,
wyszukałam w szufladzie z bielizną uchowaną paczkę papierosów, którą schowałam
tam na czarną godzinę jeszcze jak byłam w ciąży. Opatulona w ciepły sweter, na
krótkich spodenkach i na boso wkroczyłam na balkon wychodzący na podwórko,
przysiadając na drewnianej powierzchni. Poranek był wyjątkowo chłodny, a gęste,
szare chmury zwiastowały deszcz. Pomimo drżenia z zimna nadal wyciągnęłam z
wygniecionej paczki jednego z pięciu papierosów i odpaliłam go zapałkami.
Drażniący dym natomiast ukoił nieco moje zszargane nerwy. Brakowało mi
nikotyny.
Dzielnica Uchiha tym razem
wydała mi się niemal upiorna. Deszcz siekał, sprawiając, że cała droga
prowadząca do domu Sasuke stała się zwyczajnym błotem. Ja natomiast z premedytacją
nie zabrałam ze sobą parasolki, nie spodziewając się, że drobny deszczyk
przerodzi się w wielką ulewę, przez co teraz wyglądałam jak wielki mop - w
najlepszym wypadku.
Jednak mimo to, stojąc i
moknąc pod drzwiami, nawet mi się nie śniło pośpieszać samej siebie. Tkwiłam
tak dobre dziesięć minut i zapewne trwałoby to o wiele dłużej, gdyby to sam
gospodarz nie otworzył nagle drzwi, najwidoczniej wyczuwając moją obecność,
tudzież zauważając mnie przez okno.
- Poroniłaś - zaczął
chłodnym tonem jakby nigdy nic. Jakby stwierdzał coś, co było oczywistością,
czego się spodziewałam. Oczywiście domyśliłam się, że to sprawka Naruto, jednak
nadal w tym jednym słowie wyczułam coś więcej niż zwykłe przekonanie o jego prawdziwości.
Wręcz przeciwnie - miałam wrażenie, jakby Sasuke podważał jego słuszność.
Przytaknęłam niemrawo
głową, uciekając następnie wzrokiem gdzieś w bok.
- Teraz jest niczyje -
wymruczałam cicho, jednak na tyle głośno by Sasuke mógł to usłyszeć poprzez
szum padającego deszczu. A w chwili, gdy wypowiedziałam te słowa, coś ciężkiego
upadło na moje serce i płuca. Zabrakło mi oddechu, a zamiast niego pojawiła się
nieodparta potrzeba; zapragnęłam wykrzyczeć Sasuke wszystkie swoje żale. - Mogę
wejść?
Racjonalne myślenie
zapunktowało. Dobrze, że w tym wszystkim nie straciłam rozumu, bo krzyczenie na
Uchihę na otwartej przestrzeni, gdzie każdy, kto potencjalnie by tędy w wyniku
przypadku przechodził mógł nas usłyszeć, było szczytem głupoty. Głupoty, której
na pewno nie miałam zamiaru popełniać - za dużo już ich było w moich życiu, by
dać prawo się w nim panoszyć jeszcze jednemu.
Sasuke bez słowa wpuścił
mnie do środka. Czułam na sobie jego czujny wzrok, kiedy niepewnym krokiem
szłam przed siebie przez nieoświetlony korytarz w stronę światła. Ze zdumieniem
zauważyłam, że doszłam do jego sypialni, gdzie pod prawą ścianą stało dwuosobowe
łóżko z czarną narzutą. Nad nim wisiały skrzyżowane dwie katany, które lśniły
lekko w blasku lampy. Po lewej stały meble z ciemnego drewna, a na wprost
znajdowało się wyjście na niewielki balkon wychodzący na las. Cały pokój
wydawał się dość ponory i właściwie jedynymi jaśniejszymi akcentami były
piaskowe ściany. Mimo wszystko jednak nie potrafiłam się oprzeć wrażeniu, że
było tu niezwykle przytulnie i wbrew pozorom - ciepło. Rozluźniłam się nieco,
gdy w tym pomieszczeniu poczułam się jak niegdyś w domu moich rodziców.
- Zabiłaś je, prawda?
Nie sądziłam, że te słowa
uspokoją mnie jeszcze bardziej. Ale tak było. Poczułam nagły spokój, spływający
na mnie nie wiadomo skąd. Oblał mnie całą, sprawiając, że miałam ochotę
rozpłakać się z tej ulgi. To było takie dziwne... Przecież powinnam się spiąć,
wkurzyć, cokolwiek, prawda? A zamiast tego ucieszyłam się, że ktoś od tak
domyślił się mojej zbrodni.
- Nie. - Mimo wszystko
zaprzeczyłam, odwracając się powoli w stronę Sasuke. Dopiero siła jego
wkurzonego spojrzenia sprawiła, że zaczęłam się go bać. Zaciskał mocno pięści,
niemal sztyletując mnie wzrokiem, który jednak w pewien sposób mnie
hipnotyzował.
- Nie wierzę - wysyczał,
zbliżając się do mnie. W bezruchu i już z bijącym silnie sercem, czekałam aż do
mnie dotrze, a gdy to uczynił, musiałam mocno zadzierać głowę, by móc na niego
spojrzeć. - Nie wierzę, rozumiesz - powtórzył groźniej, chwytając mnie za
ramiona i wstrząsając intensywnie moim ciałem.
Zacisnęłam powieki, kiedy
ból w ramieniu i gorący oddech Sasuke mnie ocudziły.
- Kiedy to prawda! -
krzyknęłam, nagle ogarnięta furią. Już sama siebie nie rozumiałam, w końcu
jeszcze chwilę temu cieszyłam się, że ktoś domyślił się prawdy, a teraz tak
bezwstydnie kłamałam Sasuke w żywe oczy! - Poroniłam!
Uchiha zaśmiał się
wykpiewczo.
- Ty sama jesteś poroniona
- wysyczał, ponownie wstrząsając moim wątłym ciałem. Jego oczy lśniły
szkarłatem i złością, która miałam wrażenie, jakby z niego widocznie parowała.
A ten wzrok nagle sparaliżował moje ciało, niczym najlepsza technika cienia
Shikamaru. - Jesteś urojoną wariatką, która zabiła swoje dziecko. Chyba nie
sądziłaś, że uwierzę w coś tak banalnego jak poronienie? - zakpił, a głos
przesączony miał jadem. Mroził mnie; sprawiał, że w żyłach krew stanęła mi
niczym lód. - Nie potrafisz kłamać, Sakura. Nigdy nie potrafiłaś.
Od tamtych słów wszystko
zaczęło dziać się jakby w zdecydowanie szybszym tempie. Nie potrafiłam nadążyć
za moimi rozchwianymi myślami, które uczepiły się stwierdzenia Sasuke o moim
urojeniu, jak i za własnymi słowami, które wyleciały z moich ust jedną falą:
- Sam jesteś urojony! -
wykrzyczałam mu w twarz, wyszarpując się z uścisku jego silnych dłoni. Wpadłam
w furię, w szale zaczęłam pchać Sasukę w klatkę piersiową, w nieznacznym
stopniu sprawiając, że cofał się w tył. - Groziłeś mi! Nie odpuszczałeś, a
mówiłam ci, że to nie twoje pieprzone dziecko!
- I to był twój powód, by
je zamordować!? - krzyknął, niespodziewanie łapiąc mnie za gardło.
Jego dłonie oplatały moją
szyję, z każdą kolejną sekundą zacieśniając się wokół niej coraz bardziej.
Wpatrując się w jego uaktywniony sharingan z tak małej odległości, przez
myśl mi przeszło pytanie, dlaczego właściwie go używał? Byłam jednak zbyt
zajęta duszeniem się, żeby w jakikolwiek sposób przejąć się tą ciekawostką. Do
oczu naciekły mi łzy, kiedy zdałam sobie sprawę, że Sasuke wpadł w szał i nie
było już dla niego ważne moje życie czy śmierć. Z resztą wątpiłam, żeby
kiedykolwiek to znaczenie miało. W tamtej chwili chciał po prostu odreagować
swoją złość, której wcale się nie dziwiłam. Sama miałam ochotę popełnić
samobójstwo już kilkakrotnie, jednak za każdym razem powstrzymywała mnie ta
głupia myśl, że to byłaby dla mnie jedynie nagroda, a ja pragnęłam się za
wszelką cenę ukarać. A najokrutniejszą karą wtedy wydawało mi się życie. Może
dlatego właśnie zamiast się poddać, to wierzgałam się, próbując wyrwać z
uścisku Sasuke i odetchnąć jeszcze raz powietrzem?
I wtedy nagle odetchnęłam,
jednak temu upragnionemu haustowi towarzyszyło coś jeszcze - ból wbijanej w mój
brzuch katany Sasuke. Nawet nie wiedziałam, kiedy zdążył po nią sięgnąć!
Jęknęłam, rozszerzając oczy w szoku i spoglądając w czerwone tęczówki Uchihy,
które jaśniały tuż przede mną.
- Zadźgałaś je? - spytał,
szepcąc mi te słowa do ucha niczym najmilszy komplement. Jego głos był
jedwabisty, tak spokojny i kojący dla mojej duszy, a zarazem tak brutalny, w
odniesieniu do sytuacji. - A może użyłaś medycznego jutsu, co?
Wysunął katanę jednym
ruchem z mojego ciała, sprawiając mi tym niewyobrażalny ból. Splunęłam krwią, a
wtedy Sasuke ponownie cofnął ostrze w moją stronę, pogłębiając ranę. Czułam,
jak jej koniec wystawał z drugiej strony; przeszył mnie nią, a powieka mu nawet
nie drgnęła. Jego twarz nie wyrażała nic, prócz złości i nienawiści. Z resztą
czego właściwie się spodziewałam po mścicielu? W końcu dokładnie tego chciałam
uniknąć - widoku mojego dziecka, które postępowałoby tak jak on. Które byłoby
jego upiorną kopią.
- Jak je zamordowałaś, co
Sakura? Gadaj! - wykrzykując mi to w twarz, przekręcił rękojeść katany, a ta
boleśnie rozdarła kolejne tkanki mojego ciała, wymuszając tym na mnie następny
krzyk agonii. Rozpłakałam się, drżącymi rękoma chwytając dłonie Sasuke osadzone
na rękojeści, na którą spływała moja krew. Łkałam, czując jak to wszystko mnie
przytłoczyło, a jednocześnie ciesząc się, że to właśnie mężczyzna stojący
przede mną wymierzył mi sprawiedliwość. W końcu miał do tego największe prawo.
- Jesteś okrutny, Sasuke...
- wypowiedziałam poprzez łzy. - Jesteś tak samo temu winny jak ja. Tak samo...
Ty też je zamordowałeś.
I wtedy nagle wszystko
minęło. Cały ból emanujący z mojego brzucha zniknął, zupełnie jakby ktoś mnie
uleczył tajemniczym, magicznym medycznym jutsu, które do tej pory nie
było mi znane. Upadłam na kolana, nie będąc w stanie utrzymać ciężkiego,
drżącego ciała na wiotkich nogach. Spojrzałam wtedy na swój brzuch i nie widząc
w nim wystającego ostrza, ani nawet śladu po krwi, zachłysnęłam się powietrzem,
niemal nim krztusząc. Nic już nie rozumiałam. Jakim cudem nie pozostał nawet
ślad po ataku Sasuke, jak...
...czyżbym już naprawdę
zwariowała?
- To genjustu. -
Usłyszałam.
Instynkt podpowiedział mi
jedną jedyną rzecz, której nawet nie zamierzałam się sprzeciwiać i którą
wykonałam z szaleńczym zapałem - rzuciłam się na Sasuke z pięściami!
- Jesteś popieprzony! -
ryknęłam, do reszty już wyprowadzona z równowagi. - Jesteś popieprzonym
mścicielem! Nienawidzę cię! Nienawidzę cię za to, że wróciłeś i za to, że
odszedłeś. Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę, ty popaprańcu! - krzyczałam,
nieustannie naparzając w Uchihę pięściami. Musiałam się wyżyć, wyrzucić z
siebie całą swoją złość i frustrację na tego drania, które doprowadziły mnie do
takiego stanu. Bo to wszystko była jego wina! - Ty cały czas przychodzisz
i odchodzisz! Ranisz wszystkich dookoła... Bałam się, rozumiesz!? Bałam się, że
urodzę takiego samego popaprańca jak ty! Nie chciałam patrzeć na moje dziecko,
które byłoby kopią ciebie, nie chciałam... - Na moment przestałam się rzucać i
wbijając dłonie we włosy, spozierałam Sasuke zapłakanym wzrokiem. Jego
zdumione, rozszerzone tęczówki sprawiły, że zapadłam się w sobie, spuszczając
głowę, jednak nie przerywając swojej tyrady: - Chciałam cię zranić, żebyś
poczuł to, co ja czułam niemal codziennie, nie ważne czy byłeś w wiosce czy
nie.... Tą cholerną niemiłość, załamanie... Jakby nieustannie brakowało ci
cząstki siebie, rozumiesz? Czujesz to, Sasuke? Czy ty w ogóle coś czujesz, do
cholery!? - Z ostatnimi słowami ponownie się na niego rzuciłam, jednak nie dane
mi było dosięgnąć jego klatki, bo powstrzymał mnie zupełnie tak jak wcześniej,
unieruchamiając moje nadgarstki uściskiem. Patrząc mu głęboko w oczy,
zakończyłam: - Nie chciałam, by moje dziecko nosiło brzemię nienawiści twojego
klanu. Zabiłam je i jestem z tego dumna, bo ochroniłam świat przed kolejnym
potworem.
Wtedy już zupełnie upadłam
na dno swojej wytrzymałości psychicznej i pogrążyłam się w rozpaczy. Nic się
dla mnie nie liczyło, oprócz spływających po policzkach łzach i bólu serca.
Wiedziałam, że Sasuke coś do mnie mówił, jednak nie rozumiałam jego słów.
Potrząsał mną i coś wykrzykiwał, próbował zwrócić na siebie moją uwagę, jednak
bez skutku. Ryczałam, powtarzając w myślach mimo wszystko “nie płacz”,
jednocześnie szepcąc niczym mantrę “nienawidzę cię”. To był nieustanny
krąg, który przerwał dopiero gest Sasuke, zupełnie do niego niepasujący. Uchiha
przycisnął mnie do siebie, a gdy wtulił swoją twarz w moje włosy usłyszałam, że
on również płakał.
- Zabiłam je, zabiłam... -
wyjęczałam niespełna rozumu, czując jak opadam z sił wycieńczona wrażeniami
dnia. - Ja wcale nie chciałam go zabić, Sasuke, nie chciałam. Nienawidzę
siebie... Nienawidzę ciebie... - ledwie szepnęłam.
Sasuke jednak musiał
wszystko dosłyszeć, bo ścisnął moje drżące od płaczu ciało jeszcze mocniej,
równie cicho odpowiadając:
- Kochasz mnie, głupia.
Po tych słowach zatopiłam
się w cudownej nieświadomości i w śnie, w którym głównej roli nie grał
czarnowłosy chłopczyk.
Od Autorki: Jak
to mnie wymęczyło, matko! Napisałam dzisiaj połowę rozdziału i uwierzcie mi, że
teraz jestem już zupełnie wypruta z wszelkich myśli i chyba sama sobie
zniszczyłam psychikę, serio =.= Ale powiedzcie, że jesteście ze mnie dumni,
cooo? Bo przyznać się - kto myślał, że napisze tę część tak szybko? Hah, nawet
sama tak nie myślałam xd I tak w sumie to mam mieszane uczucia co do niego…
Jakoś tak, nie jestem pewna, czy dobrze to wszystko ugryzłam. I strasznie
pogmatwany mi się wydaje ten rozdział, ale tę kwestię już pozostawiam Wam do
ocenienia :)
Na koniec zapraszam Wad
serdecznie na nowo powstałego bloga - CAPTIVITAS! Którego prowadzę w
bardzo zacnym gronie. Zajrzyjcie koniecznie!
Buziaki, trzymajcie się
ciepło! <3
Rozdział był naprawdę niesamowity.Od początku zastanawiałam się jak dojdzie do tego,ze przywiazanie do Akiego zmieni się w końcu we wstręt i naprawdę nie przyszłoby mi na myśl nic bardziej genialnego.Napisałaś to tak,że w całym tym szaleństwie widać jak bardzo Sakura stara się własnym cierpieniem uratować świat.Końcówka rozstroiła mnie tak bardzo,że się rozpłakała.Cholera.Jestem pod ogromnym wrażeniem i z utęsknieniem czekam na następny rozdział.
OdpowiedzUsuńZero wdziecznosci za dodanie rozdzialu, zero ;D
OdpowiedzUsuńAle brawo... wyszlas z poprzedniego rozdzialu genialnie, przynajmniej moim zdaniem.
Sakura budzi sie w istnym amoku, gdzie jeszcze nic do niej tak na prawde nie dociera procz suchych i bezuczuciowych faktow. Normalnie jakby byla pod hipnoza. Az do momentu nawiedzenia ja we snie przez syna... Oho grubo z tym pojechalas!
Nawet nie wiesz jak zal bylo mi Akiego i pewnie bedzie mi go jeszcze bardziej zal, gdy dowie sie ze to dziecko wcale nie bylo (no bo sie nie oklamujmy ;D) jego.
Ale ta koncowka moim zdaniem byla bombowa. Sasuke wyrazil swoj zal do niej i wcale nie owijal w bawelne... ale ja na serio myslalam ze przebil ja ta katana! I bylo tylko -> WTF? XD
Dobra wypralas i mnie emocjonalnie tym rozdzial, ze jak sama widzisz nie mam bladego pojecia co pisze ;D Wiec chyba na ten moment skoncze swoj wywod i postaram sie niedlugo poprawic ;)
Buzka! ;*
Nadszedł dzień kiedy muszę złamać swoją żelazną zasadę i nie skomentować rozdziału zaraz po przeczytaniu.
OdpowiedzUsuńTak mnie zatkało, że moja wypowiedź byłaby tylko kupką bezsensownych wyrazów. Cholera.
Dobra, wrócę za rok!
Dobra, chyba trzeba by było się już ogarnąć, co?
UsuńA przynajmniej się postarać.
Zaskakiwałaś mnie w tym rozdziale na każdym kroku. I na dodatek od samiusieńkiego początku. Spodziewałam się, że Sakura obudzi się w szpitalu, albo wariatkowie, bo ktoś ją odnajdzie i wgl, a tu nie dość, że budzi się dalej w tej cholernej łazience to jeszcze taki dokładny opis sprzątania 'miejsca zbrodni' uhhhhhhhhhh nie mogę normalnie! Ta jej pustka i.. nawet nie wiem jak to nazwać. Jakby już nie żyła, a jej ruchy było tylko zaprogramowane.
Słowa 'Tak, to był płód. Tak, był mój. ' w jakiś niesamowity sposób mną wstrząsnęły i udowodniły, jak bardzo źle jest teraz z Sakurą.
Potem ten sen.. wszystkie słowa tego chłopczyka.. jezu wykańczasz mnie dziewczyno.
No i Aki.. tak mi go było szkoda, biedny, kochający, o złotym serduszku ;c
Wizyta u Sasuke.. już całkowicie mnie zatkało. Jak przebił ją tą kataną.... no nie powiem moja mina na tą akcję musiała być ciekawa, bo nie mogłam w to uwierzyć. Od początku nie wierzyłam, że Sasuke jest takim psycholem, ciągle pamiętam tą jego czułość z pierwszego rozdziału..
Dlatego, jak się okazało, że to genjutsu, a on ją przytulił.. to mi się wydało tak bardzo na miejscu, bo od początku oczekiwałam takiej reakcji. Jej wybuch był boski, strasznie emocjonalny i poruszający.
A ta końcówka.. 'Kochasz mnie głupia'................... rany rycze.
Zanim doszłam do tych słów, to niestety kącikiem oka przyuważyłam to 'K' i już myślałam, że to Sasek jej walnie wyznanie miłosne, a tu jednak nie. Chociaż to i tak było słodkie. No ale zastanawiam się w takim razie czy coś głębszego do niej czuje, czy chciał tylko dziecka.
Ogólnie wszystkie opisy uczuć i myśli Sakury.. no wyszły ci genialnie. Tak, tak wiem, że nie byłaś zakochana. Już to uzgadniałyśmy. Domyślam się więc też, że nigdy nie zabiłaś swojego dziecka, ale cholera to jest takie autentyczne! XD
Mam nadzieję, że w następnym rozdziale nie szykujesz kolejnej bomby, bo mogę już tego nie przeżyć ;__;
Pozdrawiam, buziaki ;3
A więc(tak wiem, nie zaczyna się zdania od "a więc") spróbuję się wysłowić:
OdpowiedzUsuńTamten rozdział był dla mnie mimo wszystko łatwiejszy do przetrawienia. Bo chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że Sakura zwyczajnie oszalała, nie byłam w stanie jej usprawiedliwić. Przez to, chociaż byłam zszokowana jak cholera i oczy miałam jak spodki, to nie byłam nawet w połowie tak rozchwiana jak teraz. Kiedy dalej była w tym amoku, zrobiło mi się wyjątkowo ciężko na sercu, ale dalej było mi żal tylko dziecka i ojców. Ale kiedy do niej dotarło co zrobiła... Kiedy przyśnił jej się ten chłopczyk, którego spaliła, kiedy nie dość, że z emocjami towarzyszącymi temu co się dzieje ze strony, w tamtym momencie, bardziej postronnego obserwatora trzeba się było zmierzyć z emocjami Sakury... Tej samej Sakury, która chociaż irytująca zawsze chce dobrze, która została medykiem, żeby móc zawsze pomagać przyjaciołom. Tego było za dużo... Nie płakałam razem z nią, ale tylko dlatego, że byłam zbyt otępiała. Do tego to uczucie, że tego NIE DA się w żaden sposób naprawić, że nie będzie lepiej, że, dla mnie, dalej nie da się tego usprawiedliwić!
Sasuke. Podtrzymuje to co ci pisałam, jest mi go szkoda. I jednocześnie jestem tak zdumiona, bo o ile pierwszej części jego reakcji się spodziewałam, to ta druga, kiedy przytulił Sakurę. Czy przez to, że się domyślił od samego początku co się stało i do tego jej słowa, naprawdę wziął cząstkę winy na siebie? Nie wiem jak to się dalej potoczy, cholera nawet nie wiem, jak chcę, żeby się to potoczyło! Bo, ponownie, nic tego nie naprawi.
Chyba na tym skończę, bo już mi zupełnie zabrakło słów.
Trzeba być cholernie utalentowanym, żeby opisać to w taki sposób.
Serio wszystkie kobiety, która chcą popełnić aborcję powinny to przeczytac... Makabra jakaś! Ten amok na początku, ta depresja później, no i rozmowy z Akim i Sasuke... Jest mi żal ich obu, ale Sasuke chyba po wyzyciu się na niej, zrozumiał też swój udział w tej popapranej historii :-/ jejku znowu zniszczylas mi psychikę... Ciekawa jestem czy Sakura, gdy już się obudzi ujrzy Sasuke, czy ten znowu odejdzie :-/:-/ ahhhh rozwalasz mnie każdym rozdziałem dziewczyno i tyle... Co do Sasuke: jest genialny, myślę że gdyby facet, ktory dowiedziałby się o czymś takim w prawdziwym życiu i miał możliwość praktycznie zamordowania ukochanej, a później wybaczenia jej to zrobiłby to. Genialne odzwierciedlenie tego, co musi się dziać wewnątrz Sasuke. Z rozdziału na rozdział wydaje mi się to coraz mniej możliwe, ale jednak chciałabym zobaczyć kiedyś te dwójkę, jako szczęśliwa kochająca się rodzinę z maluchem, przy którym odzyskają chociaż cząstkę tej z tej już utraconej. :-/ czekam na kolejny rozdział i przyznaje zaskoczylas mnie szybkim pojawieniem się twego ;-) zaskakuj mnie częściej :-P hayley
OdpowiedzUsuńPo pierwsze: Wchodzę na bloga i ja się pytam... Gdzie moja Avril? No gdzie? :( To już nie to samo xd
OdpowiedzUsuńPo drugie: Wiesz, ryjesz mi psychikę i to doszczętnie.
Dobra teraz przydałoby się jakoś ogarnąć i napisać coś sensownego. Jednak nie wiem czy to mi wyjdzie. W sumie genialnie przedstawiłaś sytuację Sakury. Taką wypraną z uczuć, jakby martwą. A potem nagle zaczyna ją gnębić poczucie winy. Akiego jest mi strasznie szkoda, bo gościa polubiłam, no, ale da rade facet. Jestem tylko ciekawa jak potoczą się sprawy z Sasuke.
Wybacz króciutko. Nawet bardzo, ale mykam już spać, a Twój rozdział sobie zostawiłam, na "deserek", bo najlepiej czyta się przed spaniem! :D
Pozdrawiam!
PS. Widzę, że blogi grupowe, stają się coraz bardziej popularne :D
Ja jestem z Ciebie tak cholernie dumna, że nawet sobie nie wyobrażasz xD Otrzymać w tak krótkim czasie taką dawkę Twoich tworów… Aż przerwałam czytanie na captivitas, jak dostałam wiadomość, że na nakanaide nowy rozdział.
OdpowiedzUsuńStrasznie byłam ciekawa, jak to wszystko rozwiążesz. Ogólnie nad większością rozdziałów nie bardzo wiem, jak się rozpisywać. Uczucia Sakury opisałaś bardzo dogłębnie. Wkopać się w coś takiego… Chyba każda normalna osoba postradałaby zmysły po czymś takim. Lepiej już by było, gdyby uroiła sobie, że faktycznie poroniła. Bardzo dobrze, że wzięłaś pod uwagę tę zmienność nastroju, jaka pojawia się po traumatycznych przejściach. W pierwszej chwili ten szok. Rozum coś tam ogarnia, ale serce jeszcze nia bardzo. To jak sprzątała po całej zbrodni. (normalnie aż wyobraziłam sobie nagłówki w Konoszańskim dzienniku, gdyby ta sprawa wyszła na jaw. „Sakura H. oskarżona o zamordowanie swojego dziecka” – skojarzyło mi się ze sprawą Katarzyny W.)
No, ale… Żal mi strasznie Akihito. Kurczę, taki fajny typ. Zawsze się rozczulam, jak prawdziwy facet płacze (nie taka ciota, która beczy na filmach, ale taki PRAWDZIWY facet!). Aki mimo, że ma takie złote serducho, jest czuły, opiekuńczy i w ogóle kochany, to jednak wciąż wydaje mi się męski.
Byłam pewna, że stanę w całości po jego stronie, dopóki nie doczytałam rozdziału do końca…
Wizyta Sakury u Saska… Na początku spodziewałam się czulszych gestów. Sasuke się rozklei, zrozumie, będzie próbował pocieszyć. Potem on jej wbił katanę w brzuch. Myślałam, „Sakura mogłaby się poddać, uśmiechnąć tak wariacko i obwinić jego za wszystko”. Ale ona nie poddawała się tak łatwo, chociaż koniec końców, obwiniła go za to. I należało mu się!
Później wszystko zniknęło, to przypomniało mi się, że istnieje przecież coś takiego jak genjutsu! A był moment, że się przestraszyłam, że pojedziesz po całości i zrobisz z Saska kompletnego psychopatę.
Jakże zapulsował mi pod sam koniec notki. Objął ją i tak słodko (nie mam innego określenia na to) powiedział, że ona przecież go kocha. Taki obrót zdarzeń bardzo mi się podoba. Poniekąd siedzą w tym razem. To on ją do tego zmusił. Nie wprost, ale przyparł ją do ściany. To jego wina! To on naprowadził jej umysł do tych haniebnych myśli i zmusił jej ciało do zrobienia czegoś takiego!
Biedny Aki… ;(
Cóż… Nie mam pojęcia, czego można się spodziewać w kolejnych rozdziałach. Tym bardziej jestem ciekawa, jak to pociągniesz dalej. Mam nadzieję, że i tutaj zrobisz nam miłą niespodziankę i niebawem znów coś dodasz;*
Liczę na to, trzymam kciuki i życzę WENY!
Pozdrawiam ciepło! ;**
:)
OdpowiedzUsuńRycie psychiki- poziom ekspert :P Powiem ci szczerze, że nie spodziewałam się TAKIEGO obrotu spraw. Zaskoczyłaś mnie niesamowicie. Nie skomentowałam ostatniego rozdziału, więc pragnę byś wiedziała, że zakończyłam go czytać z otwartą buzią. Co do tego rozdziału... jestem przerażona, jak zwykła dziewczyna, przez miłość a jednocześnie nienawiść stoczyła się na samo dno, chodzi mi zarówno o morderstwo, jak i jej stan psychiczny. Nie mam słów by ci nasłodzić tutaj, a szkoda :( Pragnę tylko byś wiedziała, że piszesz niesamowicie (pewnie to już wiesz, ale oj tam xd), masz niesamowite pomysły i niesamowity styl oraz jak bardzo się cieszę że tak szybko dodałaś nowy rozdział! :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i do następnej :*
Poziom ekspert, mówisz? Fuck yeah! Misja zakończona sukcesem! XD
Usuń"jak zwykła dziewczyna, przez miłość a jednocześnie nienawiść stoczyła się na samo dno" --> widzę, że już zrozumiałaś, co chciałam ukazać całą historią bloga :) A to dla mnie znak, że chyba wszystko robię we właściwy sposób, choć nie raz miałam wątpliwości do tego, co piszę.
Dziękuję za wszystkie Twoje słowa. Ściskam mocno! :*
To było coś niesamowitego - pod koniec rozdziału miałam łzy w oczach. Piszesz świetnie, masz wspaniały styl, nigdzie nie zauważyłam żadnych błędów. To jeden z najidealniejszych blogów, jakie kiedykolwiek odwiedziłam. I ta historia - jest niezwykła, tak oryginalna... Naprawdę, emocje które wzbudził we mnie ten rozdział są nie do opisania! + rzeczywiście nie spodziewałam się że tak szybko go dokończysz :) z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy :)) coś niesamowitego...
OdpowiedzUsuń"To jeden z najidealniejszych blogów, jakie kiedykolwiek odwiedziłam." ---> tymi słowami rozgrzałaś moje dziś wyjątkowo przemarznięte serce. Dziękuję, dziękuję, dziękuję! I mam nadzieję, że jeszcze kiedyś ukoisz mnie swoim komentarzem, bo widzę, że jesteś tu nowa - bardzo mi miło :)
UsuńPozdrawiam bardzo cieplutko, w ten cholernie okropnie zimowy dzień. xd
Blogi czytam od dawna, nawet kiedyś jednego prowadziłam przez pewien czas, ale to było już ze dwa-trzy lata temu. Nie szło mi źle, problem był raczej z wyobraźnią właśnie, nawet teraz siedzą mi w głowie pomysły, ale nic z nimi nie robię bo wiem że nie umiałabym ich powiązać w jedno i mam obawę, że znowu zostawiłabym niedokończoną historię. Ale czytałam dziesiątki blogów i naprawdę, jestem straszną idealistką - zwracam uwagę na najdrobniejsze szczegóły i trudno mnie zadowolić :p - więc możesz mi wierzyć, że uwielbiam Twojego bloga bo jest genialny ^^ No i przyznaje, rzadko komentuję :( Ale czasem aż nie mogę się powstrzymać! I to był ten moment, więc tym bardziej gratulacje, że udało Ci sie doprowadzić mnie do stanu w którym musiałam, po prostu musiałam podzielić się z Tobą moim dobrym słowem. Napiszę jeszcze na pewno, ja też pozdrawiam i ściskam cieplutko :))
UsuńNigdy nie jest zły moment na powrót do pisania :) Sama wróciłam właśnie po chyba ponad 3-letniej przerwie, też porzuciłam swojego pierwszego w życiu bloga i miałam ogromne obawy przed ponownym pisaniem. Ale jak widać, na razie daję radę i wciąż mam wielki zapał. Pomysły też się znajdą same; na nakanaide pomysł wpadł mi strasznie niespodziewanie i byłam zdziwiona, że JA to wymyśliłam xd Jakbyś się pokusiła na powrót, to daj znać, a na pewno odwiedzę bloga! :)
UsuńNo i skoro Twoje komentarze są taką rzadkością, to tym bardziej ogromnie się ciesze, że na niego zasłużyłam ^^ Dziękuję - ponownie xd
Ściskam :)
To żeś pojechała...
OdpowiedzUsuńAż musiałam poczekać z 15min, żeby napisać komentarz, który choć w minimalnym stopniu byłby składny i żebyś mogła przeczytać coś więcej niż tylko "emm...aaa...och". Musiałam się uspokoić, bo aż mnie głowa zaczęła boleć. Oczywiście w żadnym bądź razie nie mam zamiaru na Ciebie krzyczeć i krytykować. Po prostu Twoja twórczość jest tak niesamowicie naszpikowana emocjami, które aż biją z mojego laptopa, próbując mnie przytłoczyć. O matko, a ja naiwnie myślałam, że poprzedni rozdział był "dobry". Skoro tak to ten rozdział jest po prostu majstersztykiem. Mówię zupełnie szczerze, bo dla mnie autorka, która wywołuje palpitację serca i powoduje, że większość czytelników płacze wzniosła się na wyżynę swoich umiejętności pisarskich. Oczywiście życzę Ci, żebyś została na tym poziomie przez cały czas. ; )
Ah, biedna Sakura. Myśląc, że weszła w bagno, nie zdawała sobie sprawy, że wpakowała się w ruchome piaski i teraz przy każdej możliwej próbie wydostania się z nich, piaski wciągają ją coraz głębiej, a jedyną szansą na wyjście z tej sytuacji jest pomoc osoby trzeciej. I tak Sakura, żeby choć odrobinę złagodzić ból duszy będzie musiała "współpracować" z Sasuke.
Na samym początku byłam troszkę zła na Sakurę za tą jej bezuczuciowość; za to, że pozbyła się płodu w tak niehumanitarny sposób i w końcu za to, że uważała to za słuszne i dobre. Ale z każdą kolejną przeczytaną linijką moja empatyczna natura zaczęła o sobie przypominać i dobijać się do mnie pięściami, wrzeszcząc: "Kim ty jesteś do cholery, żeby oceniać?! Nigdy czegoś takiego nie przeżyłaś, więc nie masz pojęcia, jak to jest zmagać się z takim ciężarem! Spróbuj zrozumieć!" No i spróbowałam. Taka trauma na każdym odcisnęłaby piętno głębsze bądź płytsze. Jak widać Sakura załapała się na tą pierwszą opcję, a jej czyny świadczą same za siebie. Pokazują jak bardzo człowiek może upaść na dno i nawet nie zdawać sobie teraz sprawy. I co gorsza, myśleć, że jego postępki, które ze strony subiektywnego obserwatora są złe, okrutne a nawet odrażające, brać za coś naturalnego i normalnego. Ten fragment o wariatach idealnie obrazuje to, co mam na myśli. Naprawdę nie można zaaprobować tych wszystkich uczynków, ale można starać się zrozumieć i pomóc znieść trudne konsekwencje. Co do Sasuke to na początku też miałam nerwa, czytając jak opryskliwie zwraca się do Sakury, bo choć to nie on jest winny temu, że Sakura zrobiła tak a nie inaczej to przecież on był ogniwem zapalnym do tego zachowania. Normalnie w pewnym momencie żałowałam, że swoim Sharinganem nie wdarł się w umysł Sakury i nie zobaczył jej koszmaru z nim w roli głównej. Ale tak szybko jak moje wzburzenie przyszło, tak szybko odeszło bezpowrotnie w momencie, kiedy przeczytałam, że przytulił Sakurę i razem z nią zaczął płakać. To było takie wzruszające, że aż sama miałam ochotę się rozpłakać.
Szczególnie podobała mi się scena, w której nasza kunoichi wylewa swoje żale i krzyczy na Sasuke. Choć szczerze powiedziawszy myślałam, że jednak przebiegnie troszkę bardziej brutalnie.
Matko z ojcem, jestem pewna, że dzisiaj szybko nie zasnę, a jutro taki męczący dzień. Jednak nie żałuję ani trochę! ;p
Teraz na następny rozdział będę czekała jak dziecko czekające na prezenty bożonarodzeniowe. ; )
Buziaki. ; *
~Neko
Jej, jak ja Cię uwielbiam! Majstersztyk *,* wyżyny swoich umiejętności *,* rozpływam się, a przed chwilą jeszcze było mi zimno xd Chociaż jednak mam tę cichą nadzieję, że to nie są moje wyżyny i uda mi się jeszcze trochę wyżej wspiąć, ale mimo to miło mi, że ktoś uważa moją twórczość za tak... idealną? Rany, aż dziwnie mi się o tym pisze w odniesieniu do tego, co przecież sama stworzyłam. Jejku, jejku... aż nie wiem jak mam podziękować za tak budujące słowa, bo zwykłe "dziękuję" to nie starcza. Ale i tak: DZIĘKUJĘ! <3
Usuń"I tak Sakura, żeby choć odrobinę złagodzić ból duszy będzie musiała "współpracować" z Sasuke. " ---> Ty czytasz mi myśli, czy jak? xd Bo odnoszę wrażenie jakbyś siedziała mi w głowie, bo odbierasz wszystko tak, jak chciałabym, żeby było odbierane :) Bo dokładnie - ja nie oczekuję, że ktoś zaakceptuje uczynek Sakury, ale żeby chociaż to zrozumieć. A Sasuke będzie rozumiał :)
Wgl to zauważyłam, że sporo osób musiało ochłonąć po przeczytaniu tego rozdziału, haha xd Nie wiem, czy mam się cieszyć, czy nie....
Czekać, jak dziecko na prezent bożonarodzeniowy? Och, chciałabym Wam sprawić taki prezent, ale nie wiem czy mi się to uda, bo obiecałam rozdział na moim drugim blogu do świąt :)
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam cieplutko! <3
Przepraszam, że komentarz dodaję tak późno, ale wcześniej strzeliłam lenia :D i czytałam rozdziały, niestety nikt nie dowiedział się wówczas mojej opinii. Moja psychika powoli wraca do poprzedniego stanu, a to wszystko dzięki temu, że dodajesz nowe notki. Biedna Sakura, zachowuję się jak opętana. Akihito nie jest typowym facetem, jest bardzo wrażliwy i uczuciowy w przeciwieństwie do Sasuke, który dopiero uczy się tak zachowywać. Dobrze chociaż, że zrozumiał co zrobił. Rozdział jest fenomenalny. Mam nadzieję iż nie zapomniałaś, że miał to być mój prezent urodzinowy na piątek 13 grudnia. Super piosenkę wstawiłaś :D
OdpowiedzUsuńŻyczę ci dużo weny i Pozdrawiam.
Yuki-chan
ŁOOOOOOOOOOOOOOOOOOO. Tyle byłam w stanie powiedzieć po przeczytaniu tego rozdziału, dlatego też komentuję go dopiero dzisiaj. xd
OdpowiedzUsuńJak zawsze mnie zaskakiwałaś, tak teraz przeszłaś samą siebie. :o
Głęboko wierzyłam, że zabicie tego płodu było zwykłym koszmarem i nie zdarzyło się to naprawdę. Jak widać myliłam się i to bardzo. Nadal nie mogę uwierzyć, że ktokolwiek był w stanie zrobić coś takiego, a zwłaszcza nasza potulna, pragnąca dobra i miłości Sakura. No w głowie mi się to nie mieści. Ale z drugiej strony bardzo mi jej szkoda, bo nie wyobrażam sobie co musiała czuć, kiedy dotarło do niej, co najlepszego zrobiła. Opisy jej uczuć i przemyśleń wyszły ci idealnie, zakochałam się w nich po prostu.
Ten rozdział był potwornie smutny. :c
Najbardziej z wszystkich szkoda mi Akihito, ponieważ myśli, że Sakura poroniła. ;____; Mam nadzieję, że kiedyś powie mu prawdę i nie będzie musiała wszystkich tak oszukiwać. Swoją drogą, jestem bardzo ciekawa co by zrobili jej znajomi, gdyby się o tym dowiedzieli. :oo
Końcówka notki była przerażająca. Normalnie myślałam, że Sasuke w końcu rzeczywiście ją zabije. Na szczęście było to genjutsu. Uffff. Cieszę się, że chociaż on poznał prawdę. No i to jego zachowanie na końcu - przytulił Sakurę. Jak na niego ogromny wyczyn. :3 Ciekawe czy wymyślą coś wspólnie w sprawie zaistniałej sytuacji.. A może uciekną z wioski, czy coś w tym stylu? xD Ech, wyobraźnia mnie ponosi. xd Ale mam nadzieję, że będą razem. :D
Moja psychika została zniszczona, ale wybaczam ci to. :)
Mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się równie szybko, jak ten. ^^
PS. Nie krzywdź już nikogo więcej.:c
Pozdrawiam, buziaki! :3
Jeżeli Sakura nie skończy w przyszłości w szpitalu psychiatrycznym, to będzie katastrofa :D nie no, taki żarcik oczywiście, aczkolwiek wydaje mi się, że Sakura dopięła kresu swojej wytrzymałości psychicznej :D Sasuke też ma coś z głową nie tak, używając w taki sposób sharingana, chociaż z drugiej strony, wcale nie dziwię się jego reakcji :D
OdpowiedzUsuń